Dawno nie było wpisu z moim małym życiowym misz-maszem. Pozbierałam więc parę(naście) zdjęć i mam dla Was małe co-nieco.
Zacznę od islandziej majówki.
Wiadomo co każdy szanujący się Polak robi w tym czasie- grilluje. U mnie warunki co prawda niezbyt sprzyjające, ale co tam! Dla chcącego nic trudnego
(1)Temperatura iście islandzka... ale ważne, że na plusie

Po drodze mijamy (2) Blue Lagoon (spa położone w obszarze geotermalnym), by w końcu znaleźć się na Marsie (czyli gdzieś na półwyspie Reykjanes), gdzie można spokojnie oddawać się (3) kąpielom słonecznym

czekając na (4) kiełbaski z grilla i podziwiając ocean.
A tak wyglądam ja i moje pazurry na obczyźnie:
W paczce z Polski nie mogło zabraknąć paru rzeczy, które ucieszą każdą zakupoholiczkę

Spodnie i koszulki z H&M kupione w sklepie online (w końcu!) były strzałem w dziesiątkę mimo braku wymiarów ciuchów.
Co do kosmetyków, to musiałam zrobić zapas moich KWC, ze względu na ich niedostępność na rynku islandzkim.
Oczywiście nie byłabym sobą gdybym się nie obżerała

Skyr nie zrobił na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia (coś a la serek homogenizowany). Za to leczo (nie chwaląc się, robię naprawdę dobre

), gofry i gulasz i owszem!
Żarcie przed pracą, w pracy (uwielbiam fakt, że nas karmią!) i pierwszy chlebek bananowy (nareszcie mam piekarnik!)
Piękna natury nigdy dość.
To by było na tyle. Mam nadzieję, że przyjemnie czytało się i oglądało ten wpis.
Miłego wieczoru!
Nie możesz dodać komentarza.
Tylko zalogowani użytkownicy mogą komentować ten wpis.